10. 08. 2015 wiadomosci.onet.pl
Efraim Zuroff, ostatni łowca nazistów: w każdym kraju europejskim znalazła się grupa ludzi gotowych pomóc nazistom

Efraim Zuroff od 35 lat ściga nazistowskich zbrodniarzy wojennych. Liczy przy tym na pomoc opinii publicznej. Służy temu m.in. zainicjowana w Niemczech i innych krajach akcja pod nazwą "Operacja ostatnia szansa".

Deutsche Welle: Wielu ludzi nazywa Pana "ostatnim łowcą nazistów". Czy Pan sam też by tak siebie określił?

Efraim Zuroff: Posługiwanie się tym określeniem ułatwia mi pracą. Kiedy mówi się, że ktoś jest łowcą nazistów, to od razu wiadomo, że jego zadaniem jest pociągnięcie ich do odpowiedzialności. Jestem w jednej trzeciej detektywem, w jednej trzeciej historykiem i w jednej trzeciej lobbystą politycznym. Te trzy zajęcia chyba najlepiej opisują kogoś, kto w XXI wieku zajmuje się tropieniem zbrodniarzy hitlerowskich.

Od zakończenia II wojny światowej minęło 70 lat. Czy w tej sytuacji można jeszcze liczyć na odnalezienie takich zbrodniarzy? Przecież większość z nich już nie żyje, a ci, którzy żyją są wiekowymi starcami?

Jest ich mniej, to prawda, ale zdziwiłaby się Pani, jak wielu ich jeszcze jest. Większość ludzi nie zdaje sobie z tego sprawy. Ma to związek z wydłużeniem okresu życia. Gdyby Holocaust i II wojna światowa zakończyły się w 1920 roku, to wtedy z pewnością nie prowadzilibyśmy tej rozmowy.

Jak ściga Pan zbrodniarzy nazistowskich?

Na pewno nie jest to łatwe. Policja, na przykład, wszczyna śledztwo wtedy, kiedy dostaje zawiadomienie o popełnionym przestępstwie. My tak postępować nie możemy. Zaczęliśmy ich ścigać w kilkadziesiąt lat po zakończeniu wojny, kiedy większość sprawców zbrodni związanych z Holocaustem już nie żyła.

Ich ściganiem zajmuję się od 35 lat. Nasz sposób działania stale się zmieniał i rozwijał i obecnie opiera się w dużym stopniu na sprawdzaniu napływających do nas informacji o potencjalnych zbrodniarzach, którzy wciąż jeszcze żyją.

Większość dobrze znanych nazistów już nie żyje. Jak trudno jest dziś dotrzeć do tych, którzy jeszcze żyją. Czy się ukrywają, albo zmienili na wszelki wypadek nazwisko?

Ci, do których dotarliśmy, nie zmienili nazwiska. Po prostu nie liczyli się z tym, że ktoś może ich poszukiwać. Kto bowiem poszukuje, dajmy na to, litewskich policjantów, którzy mordowali Żydów jeszcze przed wkroczeniem Wehrmachtu na Litwę? Albo członków Waffen-SS walczących na froncie wschodnim? Kto się nimi dziś jeszcze interesuje? Ale właśnie oni znaleźli się nagle na naszym celowniku. Można powiedzieć, że to jest nie fair. Przecież ich przełożonych, którzy mieli o wiele więcej na sumieniu albo w ogóle nigdy nie postawiono przed sądem, a nawet jeśli postawiono, to albo uniewinniono, albo skazano na lekkie kary. Proszę jednak wziąć pod uwagę, że zasada odpowiedzialności indywidualnej dotyczy każdego, kto kiedyś popełnił jakieś przestępstwo. W niektórych pojedynczych przypadkach można mówić o pechu, że w tak podeszłym wieku któryś z dawnych zbrodniarzy wojennych został przez nas ujawniony.

W roku 2005 zainicjował Pan w Niemczech i innych krajach akcję pod nazwą "Operacja ostatnia szansa". W roku 2013 w kilku dużych niemieckich miastach rozlepiono plakaty z napisem, że za informacje prowadzące do ujęcia nazistowskich przestępców można otrzymać nagrodę w wysokości do 25 tysięcy euro. To ostatnie wywołało także krytykę. Co udało się Panu i innym pracownikom izraelskiego biura Centrum Wiesenthala uzyskać w ramach tej akcji?

Wielu ludzi wie, że Centrum Szymona Wiesenthala tropi nazistowskich zbrodniarzy wojennych i poszukuje informacji o nich. Ci ludzie nie muszą, rzecz jasna, przypomnieć sobie o tym po obejrzeniu plakatu na przystanku autobusowym w Berlinie. Skontaktują się z nami z własnej inicjatywy telefonicznie lub wyślą do nas maila. Inna rzecz, że wiele informacji, które otrzymujemy, jest bezwartościowych. Oto przykład: ktoś do mnie zadzwonił z informacją, że w latach 70-tych widział gdzieś w Peru starszego Niemca, który żył samotnie w pasterskiej chacie. Co mam z tym zrobić? Wynająć samolot i wyruszyć na poszukiwanie tego Niemca?

Czy tacy informatorzy dzwonią do Was dopiero teraz?

Tak, teraz. Nie dzieje się to bez powodu.Ważny okazał się, na przykład, tegoroczny proces "księgowego z Auschwitz" Oskara Gröninga przed sądem w Lüneburgu. Plakat wywieszony w Hamburgu, Kolonii czy Monachium przypomina o czymś, o czym nasi informatorzy zapewne woleliby zapomnieć. Budzi w nich poczucie winy, porusza sumienie i skłania do poinformowania nas o tym, co wydarzyło się 40 lat temu. (Zuroff śmieje się)

Jakie warunki musi spełniać informacja, która skłoni Centrum Szymona Wiesenthala do działania?

Są trzy takie warunki. Po pierwsze: musi być wiarygodna. Po drugie: odpowiedzieć na pytanie, czy osoba podejrzana o zbrodnie wojenne jeszcze żyje, a stan jej zdrowia umożliwia postawienie jej przed sądem. I, po trzecie: Czy przeciwko tej osobie toczył się już wcześniej proces, a jeśli tak, to o co była ona w nim oskarżona?

W latach ubiegłych w Niemczech odbyły się dwa ważne procesy przeciwko nazistowskim zbrodniarzom. Mam na myśli ostatni proces przeciwko Oskarowi Gröningowi i proces przeciwko Iwanowi Demianiukowi, który zakończył się w roku 2011. Po wyroku, w którym skazano go na 5 lat więzienia, wielu komentatorów wyraziło opinię, że takich procesów będzie więcej. Czy tak się stało?

Proces przeciwko Gröningowi był pierwszym z serii takich procesów. W tej chwili prowadzi się śledztwo w kilkunastu sprawach. Większość z nich prowadzi się w Niemczech, co należy im zaliczyć na korzyść. Prokuratura w Ludwigsburgu opracowała ważną strategię prawną opartą na fakcie, że Demianiuk był uzbrojonym strażnikiem SS w obozie zagłady w Sobiborze. Dlatego automatycznie można go było oskarżyć przynajmniej o współudział w masowej zagładzie.

Czy chce Pan powiedzieć, że te dwa procesy otworzyły nowe możliwości działania przed aparatem ścigania i wymiarem sprawiedliwości?

Jednym z następstw procesu przeciwko Demianiukowi było przekazanie przez nas niemieckiemu ministerstwu sprawiedliwości listy obejmującej nazwiska 80 osób, które służyły w tzw. Grupach Operacyjnych A,B,C i D SS i policji, które zajmowały się głównie mordowaniem Żydów na terenach zajętych przez armię III Rzeszy. Głównym naszym problemem jest ochrona danych osobowych. Polega on na tym, że mogę mieć listę nazwisk osób podejrzanych o popełnienie zbrodni wojennych, ale nie mogę do nich dotrzeć, bo nie mam dostępu do niemieckiej ewidencji ludności. Właśnie czekamy na odpowiedź niemieckich władz w tej sprawie.

Jak ocenia Pan rolę Niemiec w ściganiu zbrodni nazistowskich?

Na początku w Republice Federalnej utrzymywały się duże opory przeciwko ich ściganiu i sądzeniu w Niemczech. Co prawda niemiecki wymiar sprawiedliwości nie został całkowicie sparaliżowany, ale niektóre wyroki były po prostu śmieszne. Ludzi, którzy służyli w obozach zagłady, takich jak Sobibór czy Treblinka, skazywano na parę lat więzienia.

Dziś jednak jesteśmy bardzo odlegli od dusznej atmosfery lat 60-tych i 70-tych. Dotyczy to zwłaszcza naszej wiedzy nt. Holocaustu. Wiemy dużo więcej o potwornych zbrodniach, które wtedy popełniono i znamy ich szczegóły. Gdyby 40 lat temu w sądownictwie stosowano te same kryteria co dziś, to jestem przekonany, że liczba procesów wzrosłaby 40-krotnie a może nawet 60-krotnie.

Zmiana jest ogromna. Zaszła późno, ale zaszła. Niemcy są krajem, w którym nazistowskich zbrodniarzy pociąga się do odpowiedzialności. Wystarczy je porównać z Austrią, w której przez ostatnie 30 czy 40 lat nie uczyniono pod tym względem nic ważnego. W Niemczech utrzymuje się wola polityczna postawienia nazistów przed sądem. Zajmuje się tym Centrala Badania Zbrodni Narodowosocjalistycznych w Ludwigsburgu.

Co uważa Pan za swój największy sukces?

Najważniejsze dla mnie jest to, że świat widzi, że Holocaust nie był zbrodnią popełnioną tylko przez Niemców i Austriaków, ale że cała Europa była przeciwko Żydom. Albo, mówiąc inaczej, w każdym kraju europejskim znalazła się grupa ludzi gotowych pomóc nazistom. A w krajach Europy Wschodniej, w których prowadziłem najwięcej badań jako historyk, ta kolaboracja przybierała często formę aktywnego uczestnictwa w masowych zbrodniach.

A czy jest coś, czego Pan żałuje, albo coś, co można było zrobić lepiej?

Jest długa lista osób podejrzanych, które zmarły w trakcie prowadzonego przeciwko nim dochodzenia albo tuż przed rozpoczęciem procesu. To czasem może być frustrujące, podobnie jak uniewinnienie węgierskiego zbrodniarza wojennego Sandora Kepiro w 2011 roku. Zresztą cały jego proces okazał się farsą. (...)

Jedynym sposobem uwolnienia się od frustracji i poczucia poniesionej klęski była dla mnie zawsze pamięć o ofiarach Holocaustu i ich cierpieniach. Przecież to było milion razy gorsze od moich złych nastrojów! Mówiłem sobie wtedy, "ale przynajmniej tego łajdaka udało nam się postawić przed sądem; w końcu dobraliśmy mu się do skóry". Aby utrzymać się w dobrej formie musiałem wypracować swoją własną metodę i mierzyć swoje sukcesy i porażki inną miarą.

wiadomosci.onet.pl